Francja. Prowansja.
Największy kanion w Europie (tak Rumi mówi). Z turkusową
rzeką na spodzie. Na końcu jezioro. Tez turkusowe (czy lazurowe..). Pijemy wino
i dotykamy stopami wody.
Saint Laurent. Lazurowe wybrzeże. Kamienista plaża. Wiatr.
Spokój, cisza. Dźwięk piłki odbijanej na korcie tenisowym. Pan, któremu
zabrało się miejsce parkingowe pod jego własną bramą, po 2ch dniach zaczyna
uprzejmie witać nas :”bonjour”. Jest tak miło, że przez chwilę czekam, aż
wyniesie nam rano kawę z bagietką.
Rumi z jednym Turkiem warczą na siebie pod śmietnikiem z
wystawką (Rumi kuca nad całkiem nowiutkim, napompowanym kołem samochodowym,
Turek ogląda odkurzacz a ja sprawdzam rozmiar nieznoszonych baletek z Zary).
Następny przystanek Avinion.
Ps. Nie dość, że człowiek wydaje ciężko odżałowane 2 euro na
najmniejszego szejka w maku, żeby skorzystać z neta, to jeszcze w
nieporozumieniu z panią sprzedawczynią dostaje szejka o smaku COCO!!!!!! A nie
SZOKO!!!!!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz