Miasto lepsze niż jakiekolwiek inne. Tłoczne, ciepłe, przytulne. Jeszcze tu jesteśmy a już zaczynamy tęsknić. W 90% przypadku opisy w przewodnikach „miasto, w którym się zakochasz” się nie sprawdzają. Barcelona mieści się w tych pozostałych 10%. Jest tu wszystko i dla wszystkich i jednocześnie nie przytłacza.
Wczoraj przypadkowo pojawiliśmy się w
miejscu plenerowej imprezy, na którą
ulicami, jak pielgrzymka zmierzała cała Barcelona. Ja ide z otwartą
buzią, potykam się, siadam, patrzę i nie wierzę. I oczy przecieram ze
zdziwienia, bo to chyba tutaj wlaśnie mieszkają ludzie, którzy swoje
stylizacje umieszczają na lookbooku
Piękne kobiety, śliczni mężczyźni, mężczyźni przystojni (do których należy
Rumi- bo jak tego nie napiszę, to każe mi wykasować ten fragment). Pary mieszane, niemieszane, mężczyzno kobiety i kobieto mężczyźni. Wszystko
ładnie podane.
Rumi z uwagi na swoją młodzieńczą
karierę ogląda światowej sławy bmx-owe
miejscówki. Ja wchodzę do każdej Zary. Wszyscy jeżdżą tu na Longobardach,
z uwagi na co Rumi robi mi prezent i kupuje taki dla mnie.
Na zdjęciach widać jak dramatycznie idzie nauka. Złamana głowa i
biodro.
Idziemy. Uczyć się dalej.
Ps. Na zdjęciu bar w „przelotce”. Takie bary
maluteńkie na 7 osób i bardzo klimatyczne. Nie dla tych, co sobie chcą
posiedzieć w samotności. Wchodzisz, siadasz prawie na kolanach u kogoś, chcąc
nie chcąc wchodzisz w bardzo bezpośredni kontakt z lokalnymi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz