wtorek, 8 lipca 2014

Dom

Dom.
69 dni. 10885 km. Milion zdziwień i zachwytów. Kilka okrzyków "Łooooooo" wydanych przeze mnie na widok rozbijających się o klify fal. Kilka nieuwierzeń Rumiego, że sprawy mają się tak jak się mają. Moje marudzenie, naciąganie na ciastka i lody i Rumiego stoicki spokój doprowadzający mnie kilkakrotnie do szału:).
Poszedł się umyć, więc szybko napiszę, że to dzięki niemu ta podróż się zaczęła i tylko dzięki jego wytrwałości i optymizmowi trwała właśnie tyle czasu. Podziwiam go za to, że tak świetnie radził sobie w kryzysowych sytuacjach, za jego umiejętności mechanika o których istnieniu dowiadywał się podczas tych dwóch miesięcy. Dziękuję mu za to, jakim był cudnym towarzyszem. Za to, jak starał się wynagradzać mi trudy podróży.
Spełniliśmy razem nasze największe marzenie (chyba od przyszłego miesiąca zaczniemy planować następne. Żeby nie zwariować potrzebujemy kalendarza z poniedziałkami do skreślania:).
Dziękujemy wam (najwięcej mamom naszym:)), że chcieliście nas oglądać i czytać (mamy nasze po 5 razy na dzień). Dziękujemy Lisce i Magdzie z Bednarem za łóżko i spokojny sen. Tym, którzy się modlili, żeby nas samochód nie zawiódł. Moim dziewczynom za to, że nie żałowały pieniędzy na smsy:). Halinie za mapy, które niejednokrotnie ratowały życie.
Światy dalekie są piękne, ale zawsze najbardziej czekam na pierwszy majowy (nie jestem pewna czy to w maju ale maj ładnie brzmi) wieczór w domu rodzinnym, kiedy odzywają się żaby nad stawem. Jak się wyjdzie w taką noc na podwórko i nie słychać nic tylko ten głośny rechot i jak powietrze pachnie takim ciemnem i rosą, to człowiek siada na krześle i czuje, że Barcelona (powiem ładnie) musi się jeszcze raz urodzić, żeby spróbować być taką jak to podwórko.
Ps. na zdjęciach nasz samochód i nasze podróżne psy



















wtorek, 1 lipca 2014

Tilburg




Jednym z najważniejszych  punktów wycieczki  był Tilburg.  To tu zadomowił  się tym razem mój przyjaciel z narzeczoną i malutkim 3 tygodniowym Jasiem.  Mimo bycia świeżutkimi rodzicami , którzy nie mają na nic czasu, Magda z Bednarem przyjęli nas bardzo serdecznie.  Miło było zobaczyć znów prysznic  zamiast  bańki z podziurawioną nakrętką.  Na obiad pizza zakrapiana wódeczką z okazji narodzin Jasia. Jaś to mój przyszły chrześniak, z tego też powodu, na bulwarze w Eindhoven usługiwałem Benarowi  przy płaczącym Jasiu jak pomocnik chirurga. Na szybkie polecenia świeżo upieczonego taty reagowałem najszybciej jak mogłem trochę przerażony ilością decybeli jaka wydobywała się z Jasiowego gardła.

Dziękujemy Wam za te dwa dni razem spędzone, bardzo miło było usnąć w czterech ścianach. A nocny płacz Jasia pamiętamy tylko jak przez mgłę.
 


poniedziałek, 30 czerwca 2014

Paryż

 
Paryż był naszym ostatnim miastem. Chyba najpiękniejszym.
Brudny, tłoczny, głośny.  Mało pozytywnych określeń przychodzi do głowy i zastanawiałam się dlaczego, ale już wiem. Paryż ma po prostu w sobie coś nieuchwytnego. Czuć to w powietrzu.
 Nie idźcie pod łuk triumfalny (wcale nie jest taki triumfalny),  nie wchodźcie na więżę Eiffla (większy niż zwyczajny słup telegraficzny). Warto ukurzyć sobie buty po prostu łażąc po mieście. Żadna godzina nie jest odpowiednia, żeby przejechać przez centrum samochodem- jeśli wydaje wam się, ze Paryż śpi o tej porze (pora dowolna w nocy), to możecie być pewni, że właśnie teraz bawi się najlepiej. Nigdzie indziej nie czuć takiego klimatu jak o 2 w nocy na Montmartre.
I oczywiście dla sentymentalnych szlak śladami Amelii. Dłonie jeszcze mi pachną zielonym drewnem skrzynek na owoce w słynnym warzywniaku, a toaleta za barem wygląda ciągle tak samo jak w filmie. Wiem- sprawdziliśmy toJ. Rumi nawet skorzystał z tejże toalety za potrzebą













środa, 25 czerwca 2014

Dolina Loary

Uwaga!
siedzimy w maku na internecie, mąż został wysłany w celu zrobienia mi niespodzianki i kupienia czegoś dobrego, więc spodziewam się za chwilę hamburgera:)
Jesteśmy minutę przed Paryżem (oho, idzie Rumi). Dolina Loary cudna. Taka jak sobie wyobrażałam, spełnienie marzeń dla miłośników filmów kostiumowych. Prawie czuć w powietrzu tamtą atmosferę, bardzo łatwo wyobrazić sobie jak kilkaset lat temu toczyło się tu życie. Rumi nie napisał ale San Sebastian znajduje się na liście naszych ulubionych miast. Taka mniejsza Barcelona. Barcelona dla preferujących spokój.
Opalenizna nasza zaczyna blednąć i prawdopodobnie nie będziemy mieli możliwości zaprezentować się wam po powrocie jako murzyni.
Ps. Dostałam loda z polewą karmelową:)









sobota, 21 czerwca 2014

San Sebastian

San Sebatian, przechodzi tu szlak do Santiago de Compostela, dlatego też można spotkać wielu pielgrzymów z muszelkami przytroczonymi do plecaków. Maja tu ciekawe "anomalia przyrodnicze" plaże wieczorami są malutkie jak cieniutkie paseczki, albo w ogóle niektórych nie ma a na drugi dzień z rana odsłaniają się ogromne place mokrego piasku. Zapewne jest to spowodowane dużymi odpływami i przypływami. Dzisiaj dzień odpoczynku nie od zwiedzania, ale od siebie. Przeszło dwa miesiące gdzie nie oddaliliśmy się od siebie nawet o krok. Podzieliliśmy dzienny budżet, czyli wychodzi 5 euro na głowę i hulaj dusza. 
P.S. 
Do kolekcji naszych naklejek dołączyliśmy parę strzałek ze szlaku za co przepraszamy pielgrzymów. 






czwartek, 12 czerwca 2014

Lizbona

Wczoraj Św. Wincenty i klify wpadające prosto do oceanu. Dla Lali koszmar bo wiatr chciał nam głowy urwać, jednak spędziliśmy tam noc z małą pomocą ślubnego Ballantajsa:) Dzisiaj Lizbona trochę łażenia, ale gorąco, jedziemy dalej.Codziennie głaszczemy i chwalimy samochodzik, że jest taki dobry dla nas i nie robi nam aż tak wielkich niespodzianek.
 Nie chce się wsiadać do auta, odkładamy to jak się da, bo od teraz nasza droga zmienia kierunek z zachodu na wschód.
.